Wycieczka do Grecji

Wyjechaliśmy nad ranem autokarem  z Dzierżoniowa i pod wieczór stawiliśmy się w hotelu w Nowym Sadzie, w Serbii. Następnego zaś dnia wieczorem byliśmy już w greckim hotelu w miejscowości Stomio, znajdującej się na tzw. Riwierze Olimpijskiej.

W zasadzie Stomio leży nieco poza Riwierą, która jest nadmorskim pasem na środkowej części zachodniego wybrzeża Morza Egejskiego. Plaże są dość wąskie i piaszczyste, woda czysta. W odległości kilku kilometrów od morza ciągnie się równolegle pasmo górskie, z Olimpem na czele.

 Nie mieliśmy okazji zobaczyć całej riwiery, ale następnego dnia, który był przeznaczony na odpoczynek nad morzem, można było poznać plaże w odległości, na jaką kto potrafił dotrzeć. W większej części okolice te są dzikie, choć u podnóża miasteczka plaża jest zagospodarowana. Co pewien czas spotyka się szałasy lub wiaty, zwykle sklecone z byle czego. Ilość plażowiczów była znikoma, co w pewnym stopniu mogło być spowodowane pozasezonowością, ale podobno i w sezonie nie ma tam oblężenia jakie znamy znad Bałtyku.

Po zasłużonym wypoczynku, następnego dnia rozpoczęliśmy zwiedzanie, którego pierwszym punktem były Delfy, gdzie w starożytności mieściła się znana wyrocznia, która funkcjonowała od VIII w p,n,e., aż do IV w. n.e..  Jest ona położna na południowym stoku góry Parnas.

Aby tam dotrzeć, musieliśmy przeciąć góry, z pięknymi widokami przy tej okazji. Każdego dnia spędzaliśmy dużo czasu w autokarze (klimatyzowanym), pokonując po kilkaset kilometrów.

Z samej wyroczni pozostało niewiele, są to głównie ruiny. Wszędzie zresztą przewodnicy zalecali uruchomić wyobraźnię. Kompleks delfijski zajmuje spory teren, idzie się  długimi zakosami pod górę. Widzieliśmy tam skarbiec ateński, jedyny zrekonstruowany, niewielki budynek, będący miejscem składania darów. Kolejne punkty to kamień oznaczający środek świata (tak podówczas uważano) i kamień (skała), na którym początkowo zasiadała Pytia.  Dalej były pozostałości świątyni Apollina, najważniejszej budowli kompleksu. W późniejszym okresie tam właśnie odbywały się wróżby. Potem oglądaliśmy teatr (IV w p.n.e.), a w najwyższym punkcie- stadion (V w. p.n.e., 658 m n.p.m. i ponad 100 m od dołu).

Tego dnia na nocleg pojechaliśmy do nowego hotelu, w miejscowości Mati, 30 km od Aten, administracyjnie jednak należącej do tego miasta. Leży ona także nad morzem, ale tam wrażenia dotyczące plaży i morza był nieciekawe. Wieczorem  uczestniczyliśmy w wieczorku greckim w Atenach, gdzie mieliśmy okazje posłuchać piosenek i obejrzeć tańce ludowe. A w drodze powrotnej zobaczyć pięknie oświetlony Akropol.

Następnego dnia pojechaliśmy na południowy zachód, w kierunku Półwyspu Peloponeskiego. Na mapie półwysep ten wisi na malutkim uchwycie (przesmyk koryncki) pod częścią kontynentalną. W tym właśnie miejscu leży Korynt. Jego strategiczne położenie, było źródłem bogactwa, co jednak kusiło najeźdźców.

Już starożytni debatowali nad  przekopaniem kanału (a nawet rozpoczynali prace ziemne). Ostatecznie zrobiono to dopiero w XIX wieku.  Kanał ma  nieco ponad 6 km długości. Wysokość jego ścian (do lustra wody) wynosi ok. 70 m i z góry wydaje się wąski jak nasza Piławka. W rzeczywistości ma ok. 24 m szerokości i 8 m głębokości.

          Po przedostaniu się na Peloponez udaliśmy się do starożytnego kurortu w Epidauros. Był to ośrodek uzdrawiania, z sanktuarium Asklepiosa (Eskulapa), herosa (przebóstwionego człowieka), w przewodnikach występującego także w charakterze boga. Ze względu na duże zniszczenia nie wiadomo dokładnie jakie zabiegi tam wykonywano; przypuszczalnie była to fizykoterapia i psychoterapia, gdyby użyć dzisiejszej nomenklatury. W niewielkim muzeum oglądaliśmy wota dziękczynne  od wdzięcznych pacjentów.  W łańcuch terapii wpisywał się także teatr (350 r p.n.e.), dobrze zachowany dzięki temu, że został całkowicie przysypany w wyniku trzęsienia ziemi. Mógł on pomieścić 15 tysięcy widzów i odznaczał się doskonałą akustyką, którą przewodniczka zademonstrowała. Klaśnięcie w dłonie na dole było doskonale słyszalne na górze amfiteatru i wzmocnione wracało echem.

Po zwiedzeniu Epidauros pojechaliśmy do Nafplio, małego malowniczego miasteczka, pełniącego z początkiem XIX wieku rolę stolicy odrodzonego państwa greckiego. Miasteczko to,  zwiedzaliśmy na zasadzie spaceru. Można było podziwiać dwie twierdze położone na szczytach gór. W jednej z nich kręcono film "Tylko dla orłów”.

Kolejnym punktem programu tego dnia było zwiedzanie Myken, w których istniała jedna z najstarszych greckich cywilizacji (kultura mykeńska, 1580-1100 p.n.e.). W tym miejscu trzeba nadmienić, że w starożytności Grecja (Hellada) nie była państwem lecz obszarem kulturowym, składającym się z małych państewek lub państw-miast, często zresztą ze sobą walczących. Dobrze zachowanym zabytkiem jest tu domniemany grób Agamemnona. Nie wiadomo jednak czy Agamemnon był postacią historyczną czy mityczną. Grób prawie na pewno nie kryje jego szczątków, gdyż nie zgadzają się daty. Tak więc Juliusz Słowacki musiałby zmodyfikować swój wiersz. Jest to masywna budowla składająca się z bramy i korytarza oraz właściwego grobowca, mającego kształt stożka "równobocznego" (wysokość prawie równa średnicy, ok. 14 m).. Nieco dalej i wyżej spotykamy ruiny pałacu-fortecy na szczycie wzgórza, miejsce zamieszkania władców Myken.

Wejście jest otoczone masywnym murem, zbudowanym z tak wielkich głazów,  że nazwano je murami cyklopimi (zbudowanymi przez cyklopów). Mur kończy się bramą ozdobioną na nadprożu rzeźbami dwóch lwów. Po przejściu przez bramę widzimy z boku zespół grobów kopułowych (XIII w p.n.e.). Wspiąwszy się nieco wyżej, oglądaliśmy ruiny pałacu, zbudowanego na rozległym wzgórzu (270 m n.p.m.). Zarówno tu jak i w innych miejscach przewodniczki dysponowały rysunkami pokazującymi historyczny wygląd budowli, co nieco odciążało naszą wyobraźnię.

 Kolejny dzień był przeznaczony na zwiedzanie Aten. Jest to wielka aglomeracja licząca 4,5 do 6 mln mieszkańców (podawane są różne liczby), około połowy całej ludności Grecji. Zabudowa miasta pochodzi głównie z XIX i XX wieku, nie znajdziemy tam starówki, jak w innych starych miastach. Jest to spowodowane ok. 400-letnią okupacją turecką, która skończyła się dopiero w wieku XIX. Za centrum należy uznać Akropol i przylegającą do niego dzielnicę o nazwie Plaka, z barwnymi uliczkami nastawionymi na turystykę. Zabytki są enklawami pośród zwykłej zabudowy. Ogólnie w Grecji buduje się praktycznie, bez ekstrawagancji, domy są zwykle małe, z czterospadowymi, dość płaskimi dachami. Wolna przestrzeń miedzy domami jest mała. Podobna zabudowa zaczyna się już od Serbii.

Zwiedzanie Aten zaczęliśmy od obejrzenia (z zewnątrz) Stadionu Panateńskiego, znajdującego się blisko centrum miasta, zbudowanego w IV w. p.n.e. i zrekonstruowanego w XIX wieku. Następnie przeszliśmy koło ruin świątyni Zeusa Olimpijskiego i zatrzymaliśmy się przy stojącym nieopodal Łuku Hadriana (II w n.e.). Jest to brama w postaci płaskiej ściany, umiarkowanych rozmiarów. Historycznie oddzielał on Ateny stare (greckie) od nowych (rzymskich). Niebawem zaczęliśmy się wspinać na Akropol.  Jest to kompleks świątynny, położony na wzgórzu.  Wchodzi się  przez budynek bramowy, zwany propylejami, będący odpowiednikiem dzisiejszej portierni, ale dużych rozmiarów. Obecnie on, jak i reszta Akropolu, jest tylko pozostałością po dawnych zabudowaniach. Zniszczenia nie były skutkiem upływu czasu, ale wojen (w tym wybuchu prochu). Za propylejami widzimy główną świątynię Akropolu- Partenon, a na lewo ciekawy architektonicznie Erechtejon. Sam Partenon był świątynią  poświęconą Atenie i mieścił jej pozłacany posąg, dłuta Fidiasza. Tu trzeba dodać, że w starożytności świątynia nie była domem modlitwy, lecz tylko mieszkaniem boga. Do dziś przetrwała prawie cała zewnętrzna kolumnada oraz mała część trójkątnego frontonu nad kolumnami. Dachu nie ma. Budynek jest od 30 lat w remoncie, widać liczne rusztowania i dźwigi. Na wzgórzu znajduje się sporo gruzu z rozbitych murów i kolumn, oraz ruin. Z Akropolu rozciągają się oczywiście widoki na całe Ateny. Schodząc ze wzgórza, oglądaliśmy z góry teren agory greckiej, a następnie przeszliśmy obok agory rzymskiej (Forum Romanum).

Następnie, w ramach czasu wolnego mogliśmy sobie pobuszować po Place albo posiedzieć w knajpce, albo jedno i drugie. Ostatnim punktem programu była zmiana warty przed parlamentem, dokonywana powolnym krokiem defiladowym przez  żołnierzy w starożytnych strojach. Na szczególną uwagę zasługują drewniane trepy, dużej długości, z pomponami, o wadze ok. 2,5 kg każdy. Jedynie drewniane, proste budki wartowników, w kolorze biało-niebieskim (wprawdzie narodowym), nie pasują do całości otoczenia.

Z Aten wróciliśmy do  Stomio. Ostatni już dzień zwiedzania zaczęliśmy od Kalambaki, leżącej na Zachód od Stomio. Najpierw zwiedzaliśmy wytwórnię ikon. Nie było to jednak to czego można by się spodziewać. Dominuje biznes marketingowo-handlowy, ceny są wysokie, jakość problematyczna, a malowanie (fachowo powinno się to nazywać pisaniem) ikon pozorowane. Następnie pojechaliśmy krętą drogą ponad miasteczko, aby zwiedzić górskie klasztory zwane Meteorami. Ich niezwykłość polega na umieszczeniu klasztoru na skalnym ostańcu (nieco przypominającym twory w  naszych Górach Stołowych), przez co klasztor zajmuje cały wierzchołek i jest oddalony od innego, znajdującego się na innym wierzchołku. Od XIV w n.e. zbudowano 24 klasztory, z których obecnie zostało 6, z niewielką ilością zakonników. Zwiedzaliśmy klasztor Varlaam. Obecnie turyści korzystają z mostu i schodów, ale początkowo do wnętrza można było dotrzeć jedynie w sznurowym koszu, wciąganym na górę po linie. Tą drogą transportowano zarówno ludzi jak i sprzęty. Kołowrót jest do dziś sprawny. Ciekawym elementem wyposażenia była olbrzymia drewniana beczka na wodę. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w wąwozie Tempi, położonym w dolinie rzeki Pinios, przez który przebiega szosa. Jeździliśmy tamtędy już wcześniej.

Teraz naszym celem było zwiedzenie sanktuarium św. Paraskewii. Przyciąga tu turystów niezwykłe wydarzenie z II w n.e., własnoręczne oślepienie się Paraskewii (wydłubanie oczu), co miało zapobiec pohańbieniu. Są co najmniej 2 wersje legendy. Tak czy owak Paraskewia została świętą. Na obrazach występuje z oczami na tacy, ale ma także oczy na zwykłym miejscu. Autorzy nie odważyli się malować naturalistycznie. Jest tam także cudowne źródełko, szczególnie działające na choroby oczu. Cała droga do sanktuarium pełna jest straganów (których zresztą nie brakuje nigdzie), z całkiem przystępnymi cenami.

Po powrocie do hotelu była jeszcze szansa na pożegnanie z morzem, przerwane jednak przez deszcz (który ostatnio padał tam jakieś 2 miesiące wcześniej). Również następnego dnia rano, gdy wyjeżdżaliśmy do Polski, Grecja nieco za nami płakała.

Nasz powrót był lustrzanym odbiciem wcześniejszej podróży i po dwóch dniach szczęśliwie dotarliśmy do Dzierżoniowa.

 Janusz Mirek

Zobacz zdjęcia w Galerii ...

<-- powrót do Wydarzeń 2015 II półrocze