Jan Sztaudynger to poeta przekornie…spełniony.

Jan Sztaudynger pisał wiersze liryczne, bajki, mini-dramaty, scenariusze dla teatrzyków kukiełkowych, a w pamięci publiczności literackiej pozostał fraszkopisarzem przede wszystkim. Być może jego twórczość obudziła drzemiące w naszym narodzie (jednak) pokłady poczucia humoru?

Ale nie zawsze tak było. Po tomiku „Rzeź na Parnasie” przestano się kłaniać autorowi, choć wyraźnie zaznaczył w motcie, że pisze o twórcach „zdolnych”… Nie spodobały się niektórym jego ładne „Kantyczki śnieżne” z „Matką Boską na nartach” w roli głównej i „Małym świętym”… O czasy, o obyczaje. A przecież Sztaudynger - satyryk, okazał się tu wyznawcą poetyki wielu wierszy księdza Jana Twardowskiego! Piórka, transkrypcje, supełki, rysunki Mai Berezowskiej do tekstów nieco frywolniejszych, ilustracje Andrzeja Mleczki, tematy – od higieniczno-życiowych po hedonistyczno-refleksyjne…
Taki jest mój zapamiętany ze studenckich czasów Sztaudynger. I jakoś się nie zestarzał, mimo zmian dziejących się na obrzeżu literatury. Nawet jeśli wyrażanie dwuwierszem świata to (jak rzekłby kolega po piórze Sztaudyngera Krasicki) zuchwałe rzemiosło. Zwłaszcza bez intencji naprawiania w nas czegokolwiek.
W końcu taka jest istota fraszki – bawić, a nie zanudzać na śmierć moralizowaniem.
Zakochani są ślepi!
Ale to może i dla nich lepiej.
- napisał w jednej z ostatnich fraszek. Zakochajmy się we fraszkach Sztaudyngera, doceńmy jego puentę i lapidarność. Zaręczam, że można fraszki czytać z oczami szeroko otwartymi. I śmiać się do siebie cichutko.
jwp


<-- powrót do Wydarzeń 2014